Jako wielka fanka elfów, smoków, trolli i innych cudaków, z wielkim entuzjazmem podeszłam do nowego serialu "Kroniki Shannary". Jest to seria powstała na podstawie książek Terry'ego Brooks'a, których nie przeczytałam, więc porównywać nie będę.
Źr. |
Zresztą, dla mnie porównywać książkę do filmu, to jak porównywać konia do samochodu. Niby też środek komunikacji, niby o to samo chodzi, ale sapać się, że coś nie jest identyczne z drugim - bezsensu.
Źr. |
Wracając do sprawy - "Kroniki Shannary" to wielki zawód dla osób, które podeszły do tego poważnie. Jeżeli spodziewasz się, że to taki "Władca Pierścieni", ale na ubogo (co byłoby jak najbardziej zrozumiałe i ok), niestety zawiedziesz się. Jest to twór, a i owszem inspirowany światem Tolkiena, lecz typowo młodzieżowy, zrobiony z tego samego automatu co "Zmierzch", "Igrzyska śmierci", "Niezgodna" i inne im podobne teen dramy (nie dziwota, w końcu to produkcja MTV). Cała akcja kręci się wokół miłosnego trójkąta między trzema nieskazitelnie pięknymi istotami, które przez większość czasu flirtują ze sobą, obrażają się na siebie, rzucają powłóczyste spojrzenia i tak w kółko. Ewentualnie walczą z demonami. Ewentualnie uciekają przed demonami (częściej). Ale głównie chodzi o to kto z kim, gdzie i dlaczego.
Źr. |
Na dodatek budżet i klasa filmu zdaje się być cofnięta w czasie o jakieś dwadzieścia lat, trącąc jakością kultowych seriali z lat 90'. Gumowe elfie uszy, plastikowe zbroje i miecze swą sztucznością dają po oczach.
Źr. |
Acha, no, a Gimli (tzn. John Rhys-Davies) jest królem elfów, a zdjęcia były robione w Nowej Zelandii. Fajno.
Marzy mi się serial fantasy taki na poważnie, z wielkim rozmachem epickością i patosem. Powiesz może: "No, a Gra o Tron?". A ja Ci odpowiem: "Tam nie ma elfów, więc się nie liczy".
Źr. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz