sobota, 3 grudnia 2016

Koniec

Witajcie po dłuższej przerwie. Nie wiem czy ktoś w ogóle tu jeszcze wpada. Jeśli tak - dziękuję i przepraszam za tak długą ciszę z mojej strony. Coś naprawdę dziwnego wydarzyło się w moim życiu, chodź opowiem Ci... .




Przeprowadziłam się. Mieszkam w tym samym mieście (Toruniu), ale w zupełnie innej jego części. W spokojnej i miłej okolicy, gdzie niedaleko jest park i cmentarz. Pierwsze tygodnie były ciężkie - nie mieliśmy kuchni, ani nawet krzesła, spaliśmy na materacu na podłodze. Właściwie to nadal śpimy. Kuchnia jest od wczoraj. Ale nie w tym sęk. 

Przeraża mnie to nowe miejsce, nowe dźwięki, obce zapachy, sąsiedzi. Nie czuję się u siebie.  Nie czuję, że to mój dom. Przytłacza mnie ilość rzeczy, które jeszcze trzeba ogarnąć, załatwić. Pewnie brzmię jak ktoś wyjątkowo niewdzięczny, który nie docenia tego co dał mu los. Ale ja naprawdę doceniam. Tylko po prostu sprawy dzieją się dla mnie jednocześnie za szybko i za wolno. Za szybko, bo w przeciągu roku z hakiem wyszłam za mąż, zmieniłam dwa razy pracę, przeprowadziłam się do innego miasta, teraz zmieniam mieszkanie itd. Tym przełomom życiowym nie widać końca. Z drugiej strony nadal nie jestem w stanie powiedzieć o Toruniu, że to moje miasto, nadal nie myślę o sobie jak o dorosłej osobie, która jest niezależna i nadal czuję się z tym wszystkim dość obco i nieswojo. Wiem, powinnam się uzbroić w cierpliwość i poczekać. Czas wszystko załatwi. Może ja potrzebuję więcej czasu. Dlatego z drugiej strony, to wszystko dzieje się za wolno.

Z tego wszystkiego nabawiłam się stanów lękowych. I nie jest mi łatwo to tutaj napisać, ale myślę, że to może mi pomóc. Może ktoś to przeczyta i powie - nie martw się, nie jesteś sama, będzie lepiej. Mam wrażenie, że coś w moim życiu się skończyło, coś zostało z chirurgiczną precyzją odcięte. Teraz pozostaje mi tylko nieustannie uciskać to miejsce, żeby się szybciej zagoiło. I czekać.

Mam poczucie utraty kontroli nad swoim życiem. Ponoć nakładanie sobie tych wszystkich celów, prowadzenie dzienników, odhaczanie zadań - to daje ułudę kontroli, a w gruncie rzeczy tylko sprawia, że jesteśmy coraz bardziej sfrustrowani i zmęczeni. Wiecznie nastawieni na efekty - muszę schudnąć, muszę przeczytać 52 książki w tym roku, muszę awansować, muszę mieć wypasione wakacje za granicą i najmodniejsze perfumy. Muszę, muszę, muszę. Otóż - gówno. Nic nie musisz. Ja nic nie muszę. Niech się inni męczą z tymi celami i zadaniami. Niech cisną fotki z wizyty w siłowni, nowych paznokci i perfekcyjnego makijażu. Ja tego nie chcę. Ja nic nie muszę.

Czas się uzdrowić. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz