piątek, 10 czerwca 2016

Wdzięczności końca nie widać...

Żyjemy w czasach konsumpcjonizmu, gdzie dobra materialne stały się celem samym w sobie. Posiadanie dla samego posiadania. Nowy telefon, modne ciuchy, zegarek i perfumy mają ukazać to jak bardzo jesteśmy fajni, jakie mamy fajne życie. Jest dobrze. A nawet i bardzo dobrze.



Nie dziwi mnie już, że większość młodych ludzi, którzy nie zarabiają jeszcze na siebie lub zarabiają zbyt mało, za wszelką cenę starają się osiągnąć konsumencką nirwanę. Tatuś kupuje mieszkanko, Mamusia kosmetyki, i jakoś to idzie. Nie dziwi mnie to i nie mam absolutnie do nikogo pretensji. Skoro ktoś ma pieniądze może sobie robić z nimi co chce i nic mi do tego.



W moim przypadku było troszkę inaczej. Coś co w innych rodzinach było na porządku dziennym w moim urastało do rangi święta i niewysłowionej szczodrości. Większość tego co mam teraz osiągnęłam dzięki pracy (nie zawsze ciężkiej, nie zawsze lekkiej), która zahartowała mój charakter, a czasem i szczęście się do mnie uśmiechnęło. Za to jestem moim rodzicom naprawdę wdzięczna. W porównaniu ze swoimi rówieśnikami radzę sobie lepiej ze stresem, samodzielnością i odpowiedzialnością. Nie zawsze, ale widzę, że to, co kogoś może przerastać, mnie po prostu mobilizuje. 

Ta umiejętność przydaje się w życiu. Polecam. 

Teraz, jako osoba dorosła mogę spełniać swoje kaprysy i rozpieszczam się kiedy tylko mogę. Odbijam sobie z nawiązką. I chyba przeobrażam się w niewdzięcznego bachora... .



To czego nie mogę zrozumieć to wymuszanie na innych wdzięczności. Za jedzenie, za dach nad głową, za to, że Cię urodziłam, za to, że Cię wychowałam, za to, że wybudowaliśmy dom (a ty niewdzięczniku nie chcesz w nim mieszkać?!), za to, że posłaliśmy Cię na studia (a ty masz umowę o pracę tylko na rok?!), za te pieniążki w kopercie, które z takim trudem odkładaliśmy na Twój ślub (i tak za wczesny, a poza tym Twój wybranek mógłby mieć lepszą pracę). Takim listom nie ma końca. Na wszystko znajdzie się haczyk. I czegoś tu nie rozumiem.

Czy tak wygląda prawdziwe wsparcie? Raczej kontrakt wiązany. Mi Ci teraz, Ty nam później. Proszę w zamian za to wyglądać, zachowywać się i żyć tak jak my ci podyktujemy. Jeśli to nie jest szantaż emocjonalny, to nie wiem co nim jest... .



Taka sytuacja ma dwie strony medalu: dziecko wychowuje się przepraszając za to, że żyje, mając wyrzuty sumienia, że mogło być bardziej zdolne, osiągać lepsze sukcesy, lepiej spełniać oczekiwania rodziców. Presja jest duża. Jednocześnie, często faktycznie staje się niedoceniającym swojej uprzywilejowanej sytuacji, rozpuszczonym bachorem. Nie wiem co gorsze. 



Uszczęśliwianie kogoś na siłę za kredyt wdzięczności. Po to, aby ta osoba uznała mnie za swego zbawiciela i wydzwaniała z litanią dziękczynną. Fuj. Zresztą wydaje mi się, że bez tej presji wdzięczność jest prawdziwsza. Gdy otrzymujemy coś z czyjejś dobrej woli, bez wymagań i oczekiwań - wówczas bardziej to doceniamy.



A czy czasem nie warto obdarzyć kogoś czymś niematerialnym? Miłym słowem, wsparciem i otuchą. Albo i poprawić humor zabawnym tańcem.  I warto dziękować. Ale tak z samego siebie, a nie z przymusu, bo tak wypada, bo tak wyczytaliśmy w książce od savoir-vivreNie uszczęśliwiajmy na siłę i nie dziękujmy na siłę. Byłoby chyba milej na świecie ... . 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz